Jesteśmy już w 4kę.
I należy powiedzieć otwarcie, że cała akcja była … błyskawiczna.
Akcja zaczęła się już dawno. Ale skurcze były na tyle nieregularne, że nie trzeba było zaprzątać sobie tym głowy. Wszystko narastało i narastało… Ale do rozwiązania wciąż było nam daleko. We środę wieczorem było już poważniej, ale wciąż nie to. Mimo tego było zdecydowanie bliżej, bo żona tej nocy już nie zasnęła, a ja w czwartek obudzony zostałem tuż po 3 rano. Było poważnie, zdecydowanie. A po półgodzinie, już wiedzieliśmy, że należy czym prędzej dzwonić po dziadków.
Pierwszy telefon 3:41. Czekamy. Drugi telefon 4:08. Czekamy – to już nie przelewki.
4:15 wsiadamy do auta, jesteśmy bardzo blisko finału.
Jedziemy do szpitala Zdroje. Jedziemy szybko. Czerwone na skrzyżowaniu? Hmm.. na szczęście o 4 rano to nie jest wielkie zmartwienie. Ograniczenia prędkości? Tym bardziej, trzeba się śpieszyć. Brama wjazdowa na teren szpitala – semafor zamknięty – ale semafor wyjazdowy otwarty – tędy śmigamy na izbę przyjęć.
4:32 zatrzymujemy się pod porodówką. Wysiadamy z auta, człapiemy na Izbę przyjęć.
Tu pustka, cisza, wołam “Dzień Dobry!” a po chwili dodaję do budzącej się ze snu pielęgniarki “ciąża druga, parte od kilkunastu minut” – słyszę tylko “Spokojnie, spokojnie…”. Pojawia się druga pielęgniarka, nie mnie śpiąca. Szybkie oględziny żony i “spokojnie, spokojnie” zamienia się na “szybko, szybko”, panie dostają piorunującego zastrzyku adrenaliny.
Szybko podprowadzam wózek, żona z trudem przesiada się na czterokołowiec i znika za drzwiami oddziału przyjęć, by windą dostać się na porodówkę piętro wyżej. Ja utykam przy ladzie z papierologią.
Między papierami jeszcze wybiegam przed budynek, po torby, zamknąć auto… wracam kolejne papierki, telefon na górę do położnych, grupa krwi, GBS… pytam czy mogę w szatni się przebrać?!
Pani zza biurka podnosi zaspany wzrok znad papierów i mówi: “Panie, tam już jest po wszystkim…“. Odburknąłem tylko “Aha”. W tej samej sekundzie wraca wózek którym odjechała żona, wraca oczywiście pusty, a pielęgniarka dodaje: “Wszystko dobrze, Antoś czuje się dobrze!“. Niby to samo, ale zamurowało mnie po raz drugi [Później okazało się, że syn urodził się o 4:37].
W tej chwili to już sam nie wiedziałem po co tam jestem i co ze sobą począć. W głowie pustka. Nie tak miało być!
Pustkę na szczęście przerwało szturchnięcie w ramię. Pielęgniarka która zdążyła już zostawić wózek w pogotowiu, przyniosła mi zielone łachy szpitalne. “Niech się Pan przebierze, zaprowadzę Pana na górę do żony i syna” powiedziała. Szatnia? A gdzie tam, jak stałem przebrałem się w poczekalni, a druga rzecz jaką zrobiłem, to wyjęcie aparatu z plecaka.
Dalej poszło jak z płatka: pojechałem na oddział, odczekałem “obrzędy” i nareszcie wpuszczono mnie do sali z małym ssakiem. Tu odpoczęliśmy 1,5h – na oddziale wyjątkowo nie było ruchu, więc nikt nas nie poganiał. Potem trafiliśmy na oddział noworodkowy, a ja wróciłem na chwilę do domu, by po 10:00, wrócić do szpitala.
Udało się nie urodzić w domu, w aucie, na wózku… a po przesiadce na akcja trwała raptem kilka sekund i Antoni był już ze swoją mamą – zgoła inaczej niż w ciągu ostatnich 9 miesięcy.
A “termin” mieliśmy na dzisiaj.
[1] niedługo po “przejściu”
[2] rano, które nie było już porankiem
[3] po 24h
[4] po powrocie do domu, gdzie utęskniona siostra pada snem twardym jak kamień.
Przy wyjściu ze szpitala spotkałem kolegę ze studiów. Także zabierał żonę i córkę do domu. Córka ma na imię: Antonina.
Zdjęcia: Babcia Danuta, komórka i K-7.
Serdecznie gratulujemy i cieszymy się z rozkwitu Rodziny.
Szczęść Wam Boże w każdym dniu.
wujostwo
Urszula i Andrzej
Właśnie czytałem z bratową i podziwiamy podziwiamy PODZIWIAMY! bratowa, która 3 tygodnie temu też urodziła synka mówi że ona by nie wysiadła i chyba w aucie urodziła. Marysia, jesteś WIEEELKAAAA! gratulujemy po stokroć!
gratulacje i serdeczne pozdowienia
O kurczaczki! Gratulacje, o niczym nie wiedziałam. no to macie piękną parkę. Wszystkiego dobrego kochani :)
Historia rodem z jakiegoś serialu medycznego :D
Serdecznie gratulujemy i witamy na swiecie Antosia!!! rośnij zdrowo i radośnie… Mnóstwo szczęścia i wszelkich dóbr życzymy
Kamila, Tymon, Janusz Sokulscy